Absurdalny atak polegał na proszeniu ChatGPT o powtarzanie słowa w nieskończoność - dość szybko, po słownie np. “wiersz” albo “książka” pojawiały się treści na bazie których działa ChatGPT, ujawniając, że w całości znajdują się one w jego pamięci.
Gwarantuję że każda poważna firma zajmująca AI trenuje swoje modele na co najmniej “niejasnych prawnie” danych tylko się nie przyznaje. Prawo zupełnie nie nadąża za AI, a koncept własności intelektualnej i tak jest do zaorania z perspektywy wolnościowej i lewicowej. To dotyczy nie tylko czatów ale też tego co nazywamy zazwyczaj Machine L:earning w ogóle, więc nie tylko słowa i czaty,
Raczej nie nazwałbym tego “trzymaniem ksiązki w pamięci” bo nie tak dizałają LLM - one tylko predykują kolejny najbardziej prawdopodobny token, co w przypadku czatu oznacza słowo. Dlatego czasem jak je prosimy o link to dostajemy link, a czasem ten link jest efektem halucynacji. Tak naprawdę czaty halucynują wszystko co generują, nie ma tam “sensu” w ludzkim rozumieniu.
IMO nie ma w tym nic złego, tak jak @Waćpan wspomina to przede wszystkim podkreśla problemy systemowe, klasyczną prywatyzację zysków i uspołecznienie kosztów. Chociaż tym razem przynajmniej te koszty są brane z przeszłości.
a koncept własności intelektualnej i tak jest do zaorania z perspektywy wolnościowej i lewicowe
“a koncept własności intelektualnej i tak jest do zaorania z perspektywy wolnościowej i lewicowe” - nie jest. Lewicowość polega m. in. na ochronie praw pracowniczych - więc stwierdzenie, że osoba wykonująca pracę artystyczną, graficzną, muzyczną, rękodzielniczą, dziennikarską, pisarską, etc. nie ma prawa do swojego zarobku, bo ktoś sobie uznał, że cały dorobek jej pracy jest “dobrem publicznym” podchodzi pod wychwalanie wyzysku. Tutaj kluczowe jest prawo wyboru twórcy czy twórczyni - czy i w jaki sposób chce na swoim dziele zarabiać. A nie oszukujmy się - co innego wrzucić wolontariacko krótki tekst na szmer czy fb, co można zrobić “po godzinach”, a co innego poświęcić np. 3 lata życia na solidną książkę. Jeśli ludzie mają to robić (tzn. być na stałe pisarzami i pisarkami, dziennikarzami i dziennikarkami, grafikami i graficzkami itp.) - to muszą być w stanie się z tego utrzymać. Chyba, że oddamy prawo do tworzenia jedynie takim ludziom, którzy żyją np. z bycia akcjonariuszami, wynajmu licznych nieruchomości itp. i w związku z tym mogą zająć się nieodpłatną twórczością w czasie wolnym - ale to znów “lewicowe” nie będzie.
edycja: żeby mniej więcej narkeślić z jakiej perspektywy wychodzę - mówiąż że chcę zaorania prawa też nie mam na myśli żeby zaorać prawo pracy, tylko cały koncept legalizmu i prawa jako przede wszystkim służący utryzmaniu władzy i porządku. Kapitaliści nie istnieją w próżni, prawo jest dla nich.
Tylko że własność intelektualna nie została i nigdy nie służyła “małym twórcom”. Analogia praw pracowniczych nie ma tu zastosowania ponieważ prawa pracownicze zostały wywalczone jako (mierna ale zawsze) przeciwwaga do tej bardziej tradycyjnej własności. Prawo własności intelektualnej to skrajnie kapitalistyczna regulacja o piertownej i najwazniejszej funkcji wspierania kapitalistów, która została jako tako rozciągnięta na drobnyhc twórców, możę specjalnie, może przypadkiem. Jej głównym celem były i do dziś są patenty - na oprogramowanie, wiedzę, szczepionki i preparaty ratujące życie. W kontekśćie sztuki kształt praw autorskich w dużym stopniu nadał np. Disney, będący wszystkim czego drobni twórcy nienawidzą - to dizęki nim mamy skrajnie długie patenty na sztukę i mały twórca nie może tworzyć własnej fikcji z myszką miki czy co tam sobie kupią (np Gwiezdne Wojny bo czemu nie). Trudno nie wspomnieć o tym że dziś prawa własność intelektualnej są ważniejsze niż marksistowskie opisy wyzysku w fabrykach, w sztuczny sposób ogranicza legalność wiedzy i jakiekolwiek resztki konkurencji na rynku. Wystarczy pomyśleć o “geniuszach” jak Edison skupujących patenty żeby mieć z nich górę złota i uchodzić za wizjonera, czy to żarówki, czy samochody, czy maszyny do szycia.
Z perspektywy lewicowej prawo własności intelektualnej właśnie dlatego jest do kompletnego zaorania - to czysta forma monopolizmu. Zaoranie własności intelektualnej nie oznacza odebrania małym autorom zdolności do walki o swoje i zastąpienia ich paróweczkami Korwina. Oznacza przede wszystkim ich podstawowej monopolistycznej funkcji, najlepiej od razu razem z landlordyzmem (chociaż to jednak nieco inny temat bo przynajmniej jest to “prawdziwa” własnosć, a nie ograniczanie myslenia przemocą). Chociaż pokłóciłbym się że możliwości ogromnej większości małych twórców do dochodzenia swoich racji są skrajnie ograniczone, a ich potencjał ograniczony gąszczem absurdalnych praw autorskich, nierzadko w rękach korporacji. Oraz o to jak piractwo nie zabija sztuki ani jak prawa autorskie nie powodują że artyści przestali biedować pomimo streamingu itp.
Jakbym miał akurat bardziej komunistyczny dzień to bym jeszcze wyciągnał Kropotkina, że wszystko jest wszystkich skoro wszyscy na to pracowali. Książka zrodzona w głowie autora, czy badanie zrodzone w głowie naukowca, to przecież także odrobina wkładu własnego na bazie ogromu wiedzy i kultury wygenerowanej przez miliardy ludzi (nie umniejszając bardoz realnej i często wymagającej pracy za którą należy się zapłata). Ale nie można tak bo przyjdzie pan Disney i utnie łapki złodziejowi popełniającemu “kradzież” pomysłu Gwiezdnych Wojen. Lub w gorszym przypadki pan Pfizer bioinżynierowi produkującemu ratujące życie szczepionki zgodnie z zapotrzebowaniem.
Fakt że sztukę można robić tylko albo jak się jest bogatym, albo jak się ma dobrego sponsora, albo po zapieprzaniu w fabryce, to realia wyzysku także na bazie własności intelektualnej.
Ad "Tylko że własność intelektualna nie została i nigdy nie służyła “małym twórcom”. - to, że często nie szanują ich pracy - niektórzy z braku świadomości (sama czasem teksty bez zgody na szmer przerzucałam, bo nie wiedziałam, że nie można), a niektórzy z premedytacji - bo dla nich ta cała rzesza ludzi to właśnie “tylko mali twórcy” niewarci ochrony, nie oznacza, że tak powinno być. I odbieranie im prawa do zarobku w imię “nie możesz opracować własnego wzoru chusty” tudzież “pracowałaś 3 lata nad ksiażką, teraz nic z tego nie masz a książka jest publiczna, bo nie jesteś Disnayem, a niektórzy lubią Kropotkina” w żaden sposób nie sprawi, że takie postępowanie stanie się etyczne. Można dyskutować na temat tego, jak powinno wyglądać prawo autorskie, co w jego granicach powinno być, a co nie powinno być legalne, jakie dodatkowe prawa powinny chronić twórców i twórczynie itp. - ale sama koncepcja ochrony ich twórczości zdecydowanie jest ok i nie jest “do zaorania”, wręcz przeciwnie. Tu nie USA - opracujesz sobie wzór swetra, to masz prawa autorskie do wzoru tego swetra, bez żadnych dodatkowych landlordów czy patentów. I masz prawo na nim zarabiać. Ktoś inny może sobie wydziergać podobny sweter na własne potrzeby, ale jak chce zarabiać na twoim - powinien uzyskać twoją zgodę lub wymyślić inny wzór. Proste. Kiedyś czytałam wywiad dot. tatuaży - ktoś się twórczyni wzoru wycinanki zapytał, czy może sobie wydziarać jej wycinankę. I to było jak najbardziej ok. Już abstrahując od praw autorskich (bo może w ramach dozwolonego użytku by przeszło…) - w ten sposób po prostu okazuje się ludziom szacunek.
Ad “Oraz o to jak piractwo nie zabija sztuki” - to dużo bardziej skomplikowane, dochodzi kwestia modelu biznesowego, gigantów typu Empik, zmiany nawyków konsumenckich (ludzie nieraz wolą durny filmik z tik toka niż dobrą książkę) itp. A z drugiej strony twórca na tym traci. Sama np. pożyczam papierowe książki - bo wiem że albo do mnie wrócą, albo zostaną “na wieczne nieoddanie” u pożyczającego, ale boję się pożyczać e-booki. Bo nigdy nie wiem, co pożyczający z tym zrobi.
“Fakt że sztukę można robić tylko albo jak się jest bogatym, albo jak się ma dobrego sponsora, albo po zapieprzaniu w fabryce, to realia wyzysku także na bazie własności intelektualnej.” tyle, że teraz można robić sztukę będąc przeciętniakiem - nie daje to kokosów, ale daje dochód. To odbieranie twórcom i twórczyniom prawa do zarabiania na swojej pracy (i de facto tym samym prawa do jakiejś godności) sprowadzi ich pracę do takiej, którą mogą robić tylko bogaci. Innych dziedzin (bo to często popularyzowanie wiedzy, dziennikarstwo itp.) także to dotyczy.
I żeby nie było - sama święta nie jestem, nieraz coś przerzucę (mem najczęściej ;p), a w czasach studenckich zachowywałam się jak wszyscy, nieraz mam wątpliwości, czy prawo autorskie nie idzie w jednej kwestii za daleko, w innej - wręcz przeciwnie, ale nie mam wątpliwości co do tego, że powinno być chronione.